Sesja rodzinna w Gdańsku
Tą sesję miałam opublikować już daaaaaawno. Tylko ciągle nie mogłam się zebrać, żeby napisać kilka słów a tak polubiłam Irminę i jej rodzinę, że nie mogłabym pokazać Wam zdjęć bez historii za nimi się kryjącej. Tą dziewczynę ze zdjęcia poniżej poznałam na warsztatach kaligrafii, które prowadziła w Gdańskiej Drukarni. Takie czasy, wiadomo, że po warsztatach facebook – klik i pyk, jesteśmy „znajomymi”. Miesiące mijały, w moim życiu się pozmieniało i zdecydowałam się na fotograficzny rebranding. Masa pomysłów do zrealizowania = poszukiwania chętnych do współudziału w mojej radosnej twórczości. Tak się złożyło, że w tym samym czasie Irmina była w ciąży. Wymieniłyśmy kilka wiadomości, spakowałam trochę sukienek w torbę i pojechałam zabrać ją na sesję. Okazała się być otwartą, pełną energii i empatii osobą, w której uśmiechu można się zakochać. Zrobiłyśmy wiele pięknych zdjęć, później wylądowałyśmy na rozmowach o życiu w popularnej fastfoodowej sieciówce (głodnej kobiecie w ciąży się nie odmawia!) i czułam, że to relacja, która ma szansę przetrwać dłużej niż jedno spotkanie. Kiedy Levi się urodził, Irmina z Szymonem zabrali mnie na spacer, na którym zrobiłam im zdjęcia, które uwielbiam do dziś. Oglądając je, za każdym razem słyszę ich śmiech i przenoszę się na pole pachnące końcówką lata.
P.S. Tytuł wpisu, to tekst (absolutnie go uwielbiam!), którego Irmina często używa publikując zdjęcia ze swoim synem.
Mało?
Więcej zdjęć z sesji rodzinnych znajdziesz w kategorii: SESJE RODZINNE . A może marzy Wam się taka sesja i chcecie do nas napisać? Śmiało -> KONTAKT
Nie zapomnijcie też znaleźć nas na Facebooku!
sesja rodzinna, sesja rodzinna w Gdańsku
Dodaj komentarz